Michał Figurski z cukrzycą żył tak, jakby piekła nie było

Remisja cukrzycy mnie zgubiła. Myślałem, że jestem nieśmiertelny i cukrzyca nigdy już nie wróci. Odreagowując, żyłem tak, jakby piekła nie było aż do czasu udaru, który – paradoksalnie – uratował mi życie – przyznaje Michał Figurski, dziennikarz, założyciel Fundacji Najsłodsi, u którego w wieku 18 lat zdiagnozowano cukrzycę typu 1, a jej powikłania doprowadziły do przeszczepu trzustki i nerki.

Klaudia Torchała: Fundacja Najsłodsi krzyczy na plakatach i stronie: cukier jest do dupy. Dlaczego tak mocno?

Michał Figurski: Bo cukier jest trucizną. Jest kwasem solnym, który rozpuszcza organizm od wewnątrz. Powoduje potworne zniszczenia w ludzkim organizmie, kalectwo. Prowadzi do śmierci, jeśli korzystamy z niego w sposób nieświadomy i niekontrolowany.

Ale nie zawsze chyba myślałeś w ten sposób? Gdy przyszła diagnoza cukrzycy typu 1, miałeś 18 lat, ważyłeś ponad 130 kg.

Tak, nie miałem bladego pojęcia o tym, co jem. To były 90. lata i świadomość dietetyczna nie istniała, a na pewno nie wśród młodych ludzi. Wtedy nie myślałem w ogóle o swoim zdrowiu. Raz, bo były takie czasy, a dwa – przechodziłem taki okres w życiu. Matura, początek studiów, to tysiąc innych ważniejszych spraw niż zdrowie, które do tamtego momentu mi nie szwankowało, no może poza jednym – tym, że byłem otyły. Z cukrzycą nauczyłem się żyć, ale nie przypuszczałem, że może wywołać aż takie konsekwencje i tak poważne zagrożenie, jakim okazała się przewlekła choroba.

Jak wyglądało leczenie w tamtym czasie? Byłeś na penach?

Na początku byłem na fiolkach i insulinówkach, czyli malutkich, cieniutkich strzykawkach do insuliny zwierzęcej. Pen wtedy był nowym wynalazkiem, podobnie jak przenośny glukometr. Zdążyłem z tych dobrodziejstw nowoczesnej medycyny skorzystać w tym sensie, że je dostałem, powiedziano mi jak ich używać, ale raczej robiłem to zbyt rzadko.

Jak zareagowałeś jako młody chłopak, wkraczający w dorosłość, na diagnozę? Świat się zawalił?

Oczywiście bardzo się tym przejąłem i zmartwiłem. I przez ten pierwszy rok korzystałem z glukometru, z insuliny i penów. Prowadziłem dzienniczek. Natomiast zgubiło mnie coś zupełnie innego – remisja. Cukry w pewnym momencie zaczęły spadać i w ciągu roku wydawało się, że ta choroba całkowicie ustąpiła. Zmniejszono mi dawki insuliny. Potem przerzucono na leki doustne i o cukrzycy zapomniałem. To był też trudny czas w moim życiu, bo zmarł mój tato. Zajmowałem się tak naprawdę wszystkim, tylko nie własnym zdrowiem.

To znaczy, że w ogóle nie sprawdzałeś glikemii?

Moja czujność przez remisję została zupełnie uśpiona. Cukry wróciły do normy, więc uwierzyłem w to, że jako pierwszy w historii pokonałem cukrzycę typu 1. A to było ogromną pomyłką. Część winy mogę przypisać lekarzom, którzy prowadzili mnie i powinni mnie przytrzymać. Włączyć wszystkie przyciski alarmowe. Powiedzieć, że ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Przeszedłem wtedy z takiego krytycznego momentu – złego stanu zdrowia i diagnozy – na etap cudownego ozdrowienia i nieśmiertelności. Miałem tylko 20 lat. Zacząłem intensywne życie towarzyskie. Robiłem wszystko, tylko nie chodziłem do lekarza. Wydało się to kompletnie niepotrzebne w moim życiu.

Nie odczuwałeś stanów, które ma każdy diabetyk, czyli np. niedocukrzenia – hipoglikemii? Nie miałeś nóg z waty, częstych zawrotów i bólu głowy, nie straciłeś nigdy przytomności?

Nie każdy wyczuwa hipoglikemię, a tym bardziej hiperglikemię. Z biegiem czasu oczywiście wiedziałem, że cukrzyca nawraca. Zacząłem intensywnie chudnąć, co bardzo mi się podobało. Wiedziałem oczywiście, że to wynik zaniedbanej choroby. Najpierw czułem się nieśmiertelny. Bałem się też, że jak wrócę do leczenia, to zacznę tracić te wszystkie dobre strony mojej metamorfozy, wracać do tego, czego nienawidziłem przez wiele lat.

Nie zwracałeś wtedy żadnej uwagi na to co jesz, co pijesz?

Nie. Zupełnie.

Czyli oblałeś egzamin z cukrzycy?

Tak. To był czas, gdy podpisałem umowę z RMF FM. Przeniosłem się do Krakowa. Mieszkałem z daleka od bliskich, których mój stan mógł zaalarmować i mogli mnie przekonać do tego, a wręcz zmusić, by do lekarza wrócić. W pewnym momencie pojawił się taki ból kręgosłupa, że trafiłem w końcu do lekarza. Okazało się wówczas, że mam znowu bardzo wysokie cukry. Ale wtedy byłem w trybie: hulaj dusza, piekła nie ma. Moja mama tylko zwracała uwagę, że robię się coraz chudszy. W końcu wpadła w kompletną rozpacz. Zaciągnęła mnie do lekarza, ale ja nie chciałem się leczyć. Tym bardziej, że lekarz, u którego wylądowałem był niezwykle wrednym człowiekiem. Zażądał pieniędzy za położenie mnie w szpitalu. I klamka zapadła. To przesądziło o tym, że do lekarza już nie chciałem chodzić. Poza tym bardzo mi się podobało to, jak wyglądam. Bardziej niż to, jak się czuję. I tak przeżyłem kolejne 20 lat.

To była tylko równia pochyła, która doprowadziła w 2015 roku do udaru?

Wylew przykuł mnie do łóżka na bardzo długo. Wtedy miałem czas, aby przemyśleć swoje zachowanie. Wcześniej niestety cukrzyca już spowodowała nefropatię. Zacząłem regularnie odwiedzać sale dializacyjne. Przeszczep nerki był wtedy niezbędny. Zacząłem dowiadywać się, czytać. Dowiedziałem się, że wykonuje się przeszczep nerki wraz z trzustką. Wtedy dopiero rozpocząłem batalię o to.

Nie bałeś się tego przeszczepu? Sami transplantolodzy mówią, że trzustka to wredny narząd do przeszczepu?

Bardzo bałem się. W ogóle wielu lekarzy mi to odradzało, bo twierdziło, że tego przeszczepu mogę nie utrzymać ze względu na zaniedbywanie swojego zdrowia. Czekałem dwa lata w kolejce na organy. To był trudny czas. Trwały dializy, niepewność czy przeszczep się odbędzie. Po udarze, gdy starałem się stanąć na nogi, zdałem sobie sprawę, że tego przeszczepu mogę się podjąć. Zacząłem o siebie dbać, bo wiedziałem, że aby stać się biorcą narządu trzeba być naprawdę zdrowym człowiekiem. Immunosupresja osłabia odporność. Nie może być mowy o jakichkolwiek mankamentach zdrowotnych, nawet takich, jak zaniedbane zęby. Dopiero rok po udarze poczułem się na tyle silny, żeby podjąć się przeszczepu. Odbył się w szpitalu na ul. Lindleya w Warszawie.

Czyli paradoksalnie, gdyby nie wylew, umarłbyś?

Zdecydowanie mógłbym podzielić los niejednego znanego publicznie kolegi, który dokładnie w ten sposób zaniedbał się aż do zaśnięcia, nieobudzenia się nigdy.

Niebagatelną rolę odegrał w zmianie twojego podejścia do zdrowia pewien wybitny transplantolog. Znokautował cię.

To był prof. Wojciech Lisik. Po przeszczepie odwiedził mnie i w bardzo obcesowych słowach poinformował, że jeśli w tej chwili nie zacznę o siebie dbać i nie podejmę terapii, która być może pozwoli mi zrozumieć w jakim położeniu się znajduję, to grozi mi najpierw odrzut przeszczepionych organów, a potem śmierć. Dopiero dwuletnia terapia u psychologa klinicznego, dr Marioli Kosowicz, pozwoliła mi zrozumieć, że jestem człowiekiem chorym i będę nim zawsze, jeżeli nie zacznę o siebie dbać. Stracę wszystko, co odzyskałem po wylewie, a odzyskałem wiele: sprawność, dom, rodzinę. To było to wszystko, czego nie chciałem ponownie utracić.

Chodziło o to, by dać ci do zrozumienia, że nie możesz, ot tak, marnować tych organów, które ratują życie. To nie może być biorca, który nic sobie z tego nie robi.

Profesor właśnie wtedy powiedział mi prosto w oczy, że nie dopuści, by ktoś inny stracił życie, by ratować ponownie moje, jeśli będę tak lekko do swojego podchodził.

A gdyby wcześniej tobą wstrząśnięto, na przykład gdy miałeś te 18 lat, gdybyś wtedy otrzymał psychologiczną opiekę, która powinna iść w parze z opieką diabetologiczną, może nie stanąłbyś na tej krawędzi?

Złe prowadzenie się w cukrzycy jest nagminne, dlatego, że jest ona niewidoczną chorobą i nie boli. Można bardzo długo oszukiwać siebie, otoczenie, lekarzy. Udawać, że wszystko jest w porządku. Tymczasem rozwija się ona w błyskawicznym tempie, doprowadzając do ślepoty, kalectwa i wielu innych śmiertelnych i potwornych chorób. Wsparcie psychologiczne jest absolutnie niezbędne, szczególnie u młodych ludzi. Bez niego nie ma mowy o leczeniu. To nie jest sen, z którego nagle się budzisz i będziesz zupełnie zdrowy. Lekarze nie potrafią rozmawiać z osobami chorymi na cukrzycę, a szczególnie tymi młodymi, które są w momencie absolutnego buntu wobec podstawowych kwestii – nauki, obowiązków. Zdrowie dla nich jest na ostatnim miejscu.

W gabinetach niestety czują się często zawstydzani albo straszeni. Rzadko tak naprawdę dostają siłę do walki z chorobą, a rodzice wychodzą na tych, którzy sobie z chorobą po prostu nie radzą…

Lekarze z reguły posługują się irracjonalnymi przykładami, co jeszcze bardziej frustruje pacjenta i wkurza. Niektórzy rzeczywiście straszą, co odbiera w ogóle siłę na to, by się starać. Młody człowiek, czego jestem najlepszym dowodem, wpada wtedy w taką pułapkę myślenia: trudno nie żałuję żadnego dnia ze swojego życia, najwyżej jutro umrę. Niestety po drodze jest jeszcze cierpienie, a nawet kalectwo. Dopiero studium własnego przypadku, uruchomienie trybu samobójczego, w który młody człowiek łatwo wpada, pokazuje jak ważne jest właściwe prowadzenie tej choroby.

Powiedziałeś kiedyś, że „cukrzyca to choroba kłamców”…

Tak, bo człowiek chce prowadzić szczęśliwe życie, rozwijać się w pracy, w szkole, na uczelni, a nieświadome środowisko tego, czym jest faktycznie cukrzyca, piętnuje tego typu osoby. Nie pozwala się normalnie rozwijać. Nie powierza się takiej osobie odpowiedzialnych zadań, a co za tym idzie, ten człowiek nie prowadzi, tak jak inni, swojej kariery naukowej, zawodowej. Ci ludzie są po prostu deprecjonowani. Deprecjonujące społeczeństwo i środowisko powoduje frustrację, depresję i często samobójstwa. Tylko, że cukrzyk nie popełnia samobójstwa w sposób oczywisty, taki, jak możemy sobie wyobrazić. Nie raz słyszałem od młodych ludzi: dam sobie poczwórną dawkę insuliny i tak ze sobą skończę albo rzucam to wszystko dzisiaj i niech się dzieje co chce, najwyżej umrę. I to też jest samobójstwo, ale o tym się nie mówi. Takie osoby powinny otrzymywać pomoc psychologiczną, psychiatryczną. Dopiero wtedy mogą być silne wewnętrznie i toczyć walkę z chorobą.

Myślisz, że byłbyś innym człowiekiem, gdybyś nie zachorował na cukrzycę?

W ogóle tak nie myślę. Jestem przeciwnikiem myślenia „co by było, gdyby”. Dzisiaj ponoszę konsekwencje swojego lęku, niewiedzy. Nie zamierzam nikogo o to obwiniać, bo do tego wszystkiego doprowadziłem się sam. Na pewno spotykając tak wielu lekarzy mogłem trafić wcześniej na takiego prof. Lisika, który wiedziałby jak ze mną porozmawiać, by mnie ratować. Niewielu jest lekarzy na tyle odważnych, by w ten sposób ze swoimi pacjentami rozmawiać.

Przeszczep trzustki dał ci gwarancję, że cukrzyca już nie wróci?

To jest tylko próba często nie tyle wyleczenia, co zaleczenia. Żaden organ nie jest dany na całe życie, bardzo wiele zależy od nas samych, jak się po przeszczepie będziemy traktować. Leki immunosupresyjne nie tolerują ich niezażywania. Przyjmuję je dwa razy dziennie. Prowadzenie pacjenta po przeszczepie to potężne wyzwanie. Nauczony doświadczeniem teraz bardzo uważnie słucham, choć jestem na pewno niedoskonały. Mam buńczuczną naturę. Nie jestem pacjentem idealnym. Daleko mi do tego.

Ale nadal pozostałeś łakomy na życie i jedzenie?

Jestem smakoszem, a na życie łakomy będę zawsze, bo jestem optymistą z natury. Dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna, co powoduje, że jestem zawsze syty, ale też  zawsze chcę więcej. To kwestia mojej natury. Jestem wiecznie niezaspokojony. Zawsze gdzieś na horyzoncie widzę kolejny przyczółek do zdobycia. Nie mógłbym tak żyć, gdyby mi w tym przeszkadzała choroba. Walczyłem przez długie lata z powikłaniami stopy cukrzycowej. Cukrzyca, choć zaleczona, wciąż jednak tętni w moim organizmie i muszę uważać na swoje nerki, wzrok. Przeszczep nie jest cudownym panaceum, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle pozbawia nas wszystkich powikłań cukrzycowych. Te zniszczenia w organizmie są. A w moim przypadku były na tyle poważne, że z niektórymi jeszcze długo będę się borykał. Ale w przypadku moich oczu naprawdę nastąpił cud. Mam w sobie dwie trzustki i trzy nerki i wszystkie te organy działają.

To znaczy, że zachowałeś wszystkie swoje organy?

Tak. Jeśli organ nie jest dotknięty żadną degeneracyjną chorobą, z tego co wiem, organy się zostawia.

A jak żyjesz z taką świadomością multiplikacji wewnętrznej? Czy na poziomie fizycznym odczuwasz, że jest ciebie więcej w środku?

Zyskałem na życie taką osobę, którą sobie wyobrażam, z którą często rozmawiam. Osobom po transplantacjach mówi się, by pokochali swój narząd. Rozmawiali z nim, opiekowali się nim. I robię to przez pryzmat wyobrażenia sobie tego kogoś, kto mi te organy darował.

Pochodzą one od jednego dawcy?

Tak, miałem to szczęście, że te oba narządy nadawały się do przeszczepu. Życie też darowało mi drugą głowę i dodatkowe ręce. Tu mam na myśli moją żonę, bez jej pomocy i determinacji dziś nie byłbym tu, gdzie jestem. Bywa okrutna w stawianiu mnie do pionu, ale ze mną nie można inaczej. Na cukrzycę zazwyczaj wraz z chorym cierpi cały dom, który jest tak ważny w leczeniu, jak lekarz i lekarstwa. Trzeba to sobie uzmysłowić i do tej świadomości dojrzeć.

Źródło informacji: Serwis Zdrowie