Wilczy apetyt, a dziecko chudnie: to może być „jedynka”
Pomimo tego, że dziecko je jak wilk, to – nie wiedzieć czemu – niknie w oczach. Pije wodę nie szklankami, ale butelkami. Ciągle biega do toalety, moczy się w nocy. Jest apatyczne i nie ma na nic siły. To może to być bardzo groźna autoimmunologiczna choroba z mylącą nieco nazwą – cukrzyca typu 1. Niewykryta w porę zagraża nawet życiu dziecka.
Łatwo ją zignorować, ale też w prosty sposób wykryć: wystarczy pomiar glukozy we krwi. Osoby, które cierpią na tę autoimmunologiczną chorobę, wykonują takie badanie kilka razy dziennie. Muszą kontrolować poziom glukozy we krwi już do końca życia. Technologia idzie co prawda naprzód i diabetycy korzystają ze sprzętu monitorującego w czasie rzeczywistym ten parametr (ang. CGM – Continuous Glucose Monitoring lub FGM – Flash Glucose Monitoring), ale i tak zaleca się, by przed podaniem insuliny do każdego posiłku lub korygując np. wysoki poziom glukozy skontrolowały cukier „z palca”. Norma na czczo u zdrowego człowieka to 70-99 mg/dl.
I nikt tu nie jest winny
W Polsce na cukrzycę typu 1 choruje blisko 200 tys. osób. Są one zależne od insuliny dostarczanej z zewnątrz. Stąd bardziej trafna nazwa choroby – insulinozależność. Diabetycy wstrzykują insulinę penem lub dostarczana jest ona za pomocą małego urządzenia – pompy insulinowej na stałe podłączonej do ciała. Wszystko dlatego, że trzustka, a dokładnie wysepki trzustkowe odpowiedzialne za produkcję tego białkowego hormonu zostały zniszczone, z przyczyn jeszcze do końca nie wyjaśnionych.
Przypuszcza się, że na rozwój choroby wpływ mogą mieć uwarunkowania genetyczne (choć nie jest chorobą dziedziczną) lub środowiskowe, chociażby przetworzona żywność, stres, niedobór witaminy D3, wczesne wprowadzanie mleka krowiego do diety. Chorobą mogą być obciążone osoby, które mają wśród bliskich chorych cierpiących na schorzenia autoimmunologiczne (np. bielactwo, choroby tarczycy). Jeśli stwierdzona jest u dziecka (czy dorosłego) jedna autoimmunologiczna choroba – wzrasta ryzyko rozwoju kolejnej – na przykład cukrzycy typu 1.
Wciąż jednak nie wiadomo, dlaczego dochodzi do destrukcji komórek beta w trzustce. O ile w przypadku cukrzycy typu 2 brak aktywności fizycznej i niezdrowe odżywianie, a szczególnie zajadanie cukru przyspiesza rozwój choroby, tak w przypadku „jedynki” nie determinuje jej powstania. Wynika ona z autoagresji, czyli defektu w układzie odpornościowym, który zwraca się przeciwko własnym komórkom.
Ten proces niszczenia może trwać latami. Choroba najczęściej wykrywana jest wtedy, gdy pojawiają się typowe dla niej objawy kliniczne. Nie można jej zatrzymać, ani jej zapobiec. Istotne jest jednak zdiagnozowanie jej w porę, bo utrzymywanie się wysokiego cukru zagraża zdrowiu i życiu, głównie dziecka, bo wtedy najczęściej ujawnia się cukrzyca typu 1. Stąd jej kolejna nazwa – cukrzyca młodzieńcza.
Je, chudnie i zapada się w sobie
Gdy w organizmie zaczyna brakować insuliny, bo wyspy trzustkowe ją produkujące sukcesywnie są niszczone, to glukoza nie jest wchłaniana do komórek. Obrazowo rzecz ujmując, nie ma klucza, by odpalić organizm. Człowiek dosłownie słabnie w oczach. Glukoza, która jest paliwem dla naszego organizmu, w tym mózgu, krąży we krwi, pojawia się w moczu. Jest jej coraz więcej, ale nie odżywia tkanek, bo nie ma wytrycha, by się do nich dostać.
Potrzebna jest woda (stąd pragnienie i częste oddawanie moczu), by usunąć pojawiający się nadmiar glukozy. Przez organizm chorego przewala się prawdziwe tsunami, które wypłukuje wartości odżywcze, minerały, wyjaławia. Chory może mieć skurcze nóg, czuć ogromną niemoc. Podatny jest na zakażenia drożdżakami Candida (zajady, afty w jamie ustnej, drożdżyca narządów płciowych, infekcje sromu). Spada też waga, bo organizm wykorzystuje zapasy tłuszczu, by przeżyć.
Jeśli zauważysz, że twoje dziecko bardzo dużo pije, wstaje w nocy do łazienki lub wręcz się w nocy moczy, udaj się do lekarza!
Efektem jego spalania jest nie tylko aceton, który wywołuje nieprzyjemny zapach z ust przypominający woń kwaśnych jabłek, ale przede wszystkim ciała ketonowe. Bardzo szybko może dojść do zakwaszenia organizmu (tego prawdziwego, a nie rodem z internetowych opowieści o dietach rzekomo odkwaszających organizm) i w konsekwencji do stanu zwanego kwasicą ketonową, która bezpośrednio zagraża życiu pacjenta. Chory wymaga natychmiastowej hospitalizacji. Jeśli kwasica się rozwinie, dziecko zapada w śpiączkę.
Alarmowymi objawami kwasicy ketonowej są też ból brzucha, duszność i wymioty. W takiej sytuacji trzeba wezwać karetkę.
Wielu rodziców na oddziale diabetologicznym czuje się winnych, że przeoczyło symptomy choroby. Po diagnozie łączą już łatwo wszystkie te elementy, które na początku – wydaje im się – nie mają nic ze sobą wspólnego i mogą wskazywać na zwykłe przemęczenie.
Historia jak 200 tys. innych
Mama 12-letniej diabetyczki do dzisiaj przyznaje, że od pierwszych objawów do diagnozy upłynęło co najmniej kilka tygodni, a może nawet miesięcy. Córka była zaś przykładem książkowym.
Pamiętam obraz ze szpitala, gdy trafiliśmy już w stanie zaostrzonym choroby, bliscy kwasicy ketonowej. Córka szła korytarzem, a jej widok nasunął mi scenę z horroru. Wychudzona, z podkrążonymi oczami, blada, prawie przeźroczysta. Intuicja podpowiadała mi już kilka tygodni, może miesięcy wcześniej, że dzieje się coś niedobrego. Myśleliśmy, że to nauka zdalna przez ostatnie miesiące daje się we znaki. Trafiliśmy nawet do psychologa. Przyszły wakacje, ale córka w ogóle nie odżyła. Nadal nie miała na nic siły – opisuje stan swojej córki, która z glukozą we krwi na poziomie 355 mg/dl, a moczu ponad 1000 dl/mg trafiła do jednego z warszawskich szpitali.
Dzień wcześniej odebrała wyniki morfologii córki. Zrobiła ją na wszelki wypadek, by jednak sprawdzić, dlaczego dziecko jest ciągle zmęczone. „Może ma anemię?” – myślała. Wpisała wieczorem w wyszukiwarkę poziom glukozy i podejrzenie, że może to być cukrzyca typu 1 zwaliło ją z nóg.
Rano pediatra i od razu SOR, a potem dwa tygodnie na oddziale. Uczenie się choroby, oswajanie z nową sytuacją, a przede wszystkim najważniejsze – jedzenie, które dzięki dostarczanej z zewnątrz insulinie w końcu zaczęło odżywiać organizm.
Nie zapomnę uśmiechu córki po dwóch dniach pobytu w szpitalu i zdania, że w końcu nie jest głodna. Zdałam sobie sprawę, że przez te tygodnie praktycznie się nie uśmiechała. Gasła na naszych oczach – opowiada mama.
Życie z cukrzycą to góry i doliny
Wykrycie choroby w porę jest bardzo ważne, ale okiełznanie glikemii na co dzień to spore wyzwanie. Jeśli glukozy jest za dużo, to dochodzi do przecukrzenia (hiperglikemii) i trzeba ją „zbijać” odpowiednio wyliczoną dawką insuliny. Wyliczać gramy zjadanych węglowodanów, białek i tłuszczy i podawać odpowiednią na to ilość insuliny do każdego posiłku.
A na stany hipoglikemii (niedocukrzenia) reagować natychmiast, bo jest to stan o tyle groźny, że szybko może dojść do utraty świadomości czy nawet śpiączki.
Te dwa stany – hipo- i hiperglikemia – u diabetyka typu 1 występują dość często. Wykres ich glikemii przypomina sinusoidę, a wysokie i niskie cukry mogą występować tuż po sobie, nawet w odstępach kilkunastu, kilkudziesięciu minut. Trudno czasem orzec, dlaczego tak się dzieje, bo oprócz czynników, które wymienia literatura jako oddziałujące na glikemię, czyli dawka insuliny, aktywność fizyczna, pożywienie jest jeszcze wiele innych.
Wszystkie je trudno utrzymać w ryzach, bo są to rzeczy, nad którymi trudno zapanować każdemu z nas – infekcje, skrajne emocje – euforia, strach lub stres. Szczególnie trudno może być rodzicom małych diabetyków, bo podjada ono albo nie zjada z talerza wszystkiego, co przeliczono na dawkę insuliny. Jest spontaniczne. Trudno je utrzymać w bezruchu i zapanować nad jego aktywnością, a to też może być kłopotem – z powodu nadmiernej aktywności cukier może gwałtownie spaść.
Nastolatki natomiast często negują chorobę, buntują się, nie chcą żyć w reżimie wymuszonym chorobą.
Jednak jest to schorzenie, którym w miarę możliwości i siły trzeba „zarządzać”, by uniknąć poważnych powikłań. Będziemy o tym wszystkim pisać – ten tekst rozpoczyna cykl o cukrzycy typu 1.
Źródło informacji: Serwis Zdrowie